Tokaj, Trasa Transforgarska i Jaskinia Niedźwiedzia – Wegry i Rumunia.
Długie, jesienne wieczory sprzyjają surfowaniu po internecie. W czasie jednego z nich znalazłem informację o tej trasie i zapierajacych dech w piersiach widokach – postanowiłem, muszę to zobaczyć.
Minęła wiosna i w czasie urlopu nad polskim morzem dojrzewała myśl o eskapadzie w Rumuńskie Karpaty.
Czasu na realizację pomysłu mało-wg znalezionych informacji – trasa czynna od 15 czerwca do 15 września.
Starania o urlop, wyrobienie paszportu dla psa, ostatnie sprawdzenie 16 letniej Xsary: płynu hamulcowego, poziomu płynu w chłodnicy, poziomu oleju, stanu układu wydechowego i samochód z przebiegiem 202 000 km gotowy do drogi.
Ja, towarzysząca mi Ola /z choroba lokomocyjną/, 11,5 letni pies Roki /z chorobą Cuschinga/ również.
Na portalu „noclegiguru.pl” rezerwuje 2 noclegi w Tokaju i po jednym w Rimetea koło Turdy oraz w Catisuarze, już na Trasie Transforgarskiej. Wybieram oferty przyjazne dla zwierząt.
Zaopatrzony w dobre, aktualne mapy Węgier i Rumuni, przewodniki po tych krajach, 1000 rumuńskich lei, 35000 węgierskich forintów, 200 euro, karmę weterynaryjną dla psa, termos herbaty, kilka kanapek ze schabowym, 0, 5 kg dobrej kiełbasy wyruszam z Krakowa w drogę z pełnym bakiem benzyny /ze względu na czekająace mnie góry -etyliny 98/, uzbrojony w wiarę w ludzką życzliwość, poszanowanie cudzej własności i zdrowy rozsądek.
Dowody osobiste – są, prawo jazdy i ubezpieczenie samochodu – też, paszport dla psa, lekarstwa dla psa i dla nas – są. Jeden kierowca, 3 uczestników, każdy w wieku 60+, ruszamy.
W supermarkecie w Nowym Sączu ostatnie zakupy: 2 zgrzewki wody niegazowanej pół i 1,5 litrowej, duża pepsi, paczka herbata, 3 czekolady, karton mleka, 2 opakowania musli z czekoladą i rodzynkami, worek karmy dla bezdomnych psów, kilka różnych bułek.
W Muszynce za Tyliczem przekraczam pustą granice ze Słowacją – witaj przygodo, witajcie piękne widoki.
Na stacji Slownaftu kupujemy Vinietkę – 10 euro na 10 dni. Bardejow, Presov, Koszyce, drogą szybkiego ruchu na granicę z Węgrami i tu kłopot- prawie godzina oczekiwania w korku między tirami na przekroczenie granicy.
Na najbliższej stacji benzynowej na Węgrzech kupuję e-vinietę na Węegry 2950 forintów na 10 dni.
Z drogi E68 skręcam na Encs i jadę lokalnymi drogami przez wsie zamieszkiwane w dużej mierze przez Cyganów do królestwa wina Tokaj, przez Mad do Tokaju. Podziwiamy panoramę okolic Tokaju i gospodarstwo winiarskie między Mad a Tokajem.
W Tokaju położonym u zbiegu rzek Bodrogu i Cisy pomiędzy górą Kopasz-hegy/512 m n p m/ a rzeką Bodrog zamieszkujemy w czystym i wygodnym pensjonacie – pies ma wspaniałe warunki pobytu, podobnie jak my – 17700 forintów za 2 dni pobytu/około 60 Euro/.
Tokaj, kiedyś bogate miasto, okres świetności ma już za sobą. Architektura typowa dla węgierskich miasteczek z zabudową tzw. „ulicową”. Obecnie to miasteczko emerytów, w którym prawie co czwarty dom wystawiony jest na sprzedaż. Tokaj liczy około 5 tysięcy mieszkańców, posiada 5 kościołów różnych wyznań oraz synagogę – jedyną remontowaną budowlę w miasteczku, zresztą dofinansowywaną ze środków UE. Działa tu kilka winiarni i kilka sklepów z winami, bank, restauracja w centrum i 2 duże sklepy samoobsługowe, muzeum i ogromna piwnica, gdzie odbywają się degustacje wina tokaj i w październiku coroczne święto winobrania.
Po przyjeździe wieczorem, w urokliwej starej winiarni wypijamy po lampce Tokaju Samorodnego/700 forintów lampka/, próbujemy, jakość i bukiet smakowy tego trunku. Ludwik IVX miał rację „ Wino królów, król win”.
W następnym dniu zwiedzamy Muzeum Ferenca Rakoczego/1000 forintów bilet wstępu/.
Zaznajamiamy się z historią Tokaju – miasteczka i wina. Wiemy już, co to są, putony i dlaczego Car Piotr Wielki wydzierżawiał tu dobrze prosperującą winnicę i skąd nazwa Tokaj Samorodny, „węgrzyn”, skąd taka wielorodność kultur i wyznań. Aby sprawdzić nabytą wiedzę zakupujemy u właściciela sklepu, znającego w stopniu komunikatywnym język polski, wszystkie oferowane gatunki wina Tokaj – oprócz Tokaj Aszu Esence/30 Euro za butelkę 0, 5l/.
Obiad – gulasz z pieczonymi ziemniakami i surówką w restauracji obok pomnika Bachusa/3900 forintów, raczej prosty w smaku, a podana herbata nie do wypicia/.
Wieczorem urządzamy sobie ostatni spacer po mieście, podziwiamy z mostu wpadającą do Cisy rzekę Bodrog i panoramę okolicy. Ostatnie zdjęcia, mała kolacja i degustację poczynionych zakupów /jutro rano wyjazd/ – odczuwalna różnica bukietu smakowego poszczególnych gatunków, bukiet smakowy tym bogatszy, im wino droższe.
Teraz wiem, że nie mylił się Czesław Miłosz pisząc: „Polacy gdziekolwiek mieszkają i jakimkolwiek hołdują poglądom, mają tradycyjną miłość do Węgrów, ale o Węgrzech nie wiedzą prawie nic”.
Przed nami Rumunia.
Drogą 38 aprzez Nyiregyha, dalej nr 41 i 49 do Petea i Satu Mare w Rumunii. Na granicy dreszczyk emocji – kontrola graniczna sprawdzająca dokumenty, pies nie wzbudza zainteresowania.
Obieramy kierunek Cluj – Napoca. Nie należy korzystać z obwodnicy.
Ro-viniety są dostępne na Stacjach MOV. Po błądzeniu po Satu Mare/oznakowanie raczej oszczędne – z pomocą przyszedł język angielski / drogą E81 udajemy się do Cluj – Napoca. Droga przyzwoitej jakości, w terenie zabudowany, na terenie całej Rumunii przestrzegana jest przez kierowców prędkość 50 km/godz.
Do Cluj-Napoca nie należy wjeżdżać, można długo błądzić szukając drogi wyjazdowej z miasta .
Ulice, w mieście nie najlepszej jakości, a kierunki oznakowania się zmieniają – docelowy kierunek to Bucuresti.
Cluj-Napoca miasto położone na kilku wzgórzach, co dodatkowo utrudnia przejazd przez miasto, o urozmaiconej zabudowie i architekturze.
Po szczęśliwym opuszczeniu Cluj-Napoca drogą szybkiego ruch udajemy się do Turdy, a dalej nie najlepszej, jakości drogą 75 do wioski Rimetea w Siedmiogrodzie.
Cudowna wioska położona w Górach Trascau, wspaniali ludzie. Zamieszkujemy w starym gospodarstwie przystosowanym do przyjmowania gości. Pełny komfort pobytu zapewniają wygodne łóżka, czysta pościel z bardzo dobrej bawełny i łazienka obok pokoju. Do dyspozycji mamy wyposażoną kuchnię oraz altanę i drewniany stół ogrodowy. Wystrój jak za dawnych lat na wsi w Siedmiogrodzie, wszędzie daje się odczuć tą atmosferę. Do dyspozycji mamy całe stojące otworem zabudowania.
Regulujemy rachunek, a gospodarze zostawiają nam cały swój dobytek i udają się na nocleg do drugiego domu w centrum wsi, prosząc o zamknięcie bramy i zostawienie klucza do niej w umówionym miejscu. Czym zasłużyliśmy sobie na takie ich zaufanie?
Kolacja z posiadanych produktów, lampka dobrego Tokaju i wieczorem udajemy się na spacer z psem do centrum wsi, smakować jej atmosferę i wypić kufel rumuńskiego piwa w atmosferze lokalnego baru. Klienci baru mili, uśmiechnięci, przyjaźni, skorzy do rozmowy. Pies mile widziany, nie stanowi żadnego problemu, mimo swojej postury i wyglądu – 50 kg żywej wagi.
Właściciele naszej kwatery z dużą pieczołowitością zadbali o wystrój i atmosferę tego miejsca przez wykorzystanie, starych fotografii, bibelotów i dokumentów. Dużo zagospodarowanego terenu wokół domu, eksponatów ze starych narzędzi rolniczych i rodzinnych pamiątek. Całość gruntownie uporządkowana, ogrodzona. Drewniana, zamykaną na klucz brama zapewnia bezpieczny parking i wjazd na posesję.
Wszystko to pod górą przypominającą wielkością i kształtem Giewont – bajka.
Wioska wciśnięta jest miedzy góry. Domki z okresu świetności Siedmiogrodu. Gościnność ludzi tu mieszkających, w przeważającej liczbie posługujących się językiem węgierskim powoduje, że czujemy się tutaj bardzo dobrze – na pewno tu wrócimy na dłuższy pobyt, tym bardziej, że w okolicy można wiele zwiedzać.
Koszt jednodniowego pobytu za 2 osobowy pokój – 80 lei.
Następnego dnia rano, po dokonaniu zakupów w miejscowym, jedynym spożywczo-przemysłowym sklepie / mleko, ser, salami, 1 kg chleba, butelka wina Cotnari/, zjedzeniu śniadania zostawiamy pokój i całe gospodarstwo w porządku, w jakim go nam przekazano – zaufanie zobowiązuje.
Wyjeżdżamy samochodem. Zamykamy bramę i chowamy klucz w umówione miejsce. Po drodze spotykamy gospodarzy. Żegnamy się dziękując za wygodny i miły pobyt.
Po zatankowaniu za 100 lei na lokalnej stacji benzynowej około 15 litrów benzyny 95 oktan /kończy nam się polska benzyna/ i zrobieniu pamiątkowych zdjęć ruszamy lokalną, dobrej jakości droga do Auid.
Piękne widoki wspaniałe góry – na tej benzynie nie będzie łatwo pokonać trasy 7C.
Przejazd przez Auid ze względu, na jakość ulic nie należy do przyjemnych. Dalej już dobra drogą 74 do Alea Julia i dalej obwodnicą do Sybiu. Zapytany o drogę młody, dobrze znający angielski Rumun wyraził zdziwienie, że sam wybieram się na trasę Transforgarską i takim samochodem. Zasiał we mnie niepokój, niemniej powiedziałem mu, że spróbuję. Objaśnił mi dokładnie sposób dojazdu, za co mu gorąco podziękowałem i odcinkiem autostrady wokół Sybiu dojechałem do ronda i dalej drogą w kierunku Fargas. Na stacji benzynowe OMV zatankowałem za 100 lei benzynę 100 oktan /aby polepszyć jakość posiadanej benzyny, a za bardzo nie obciążać samochodu/. Po około 30 kilometrach drogą E68 skręcam w prawo na drogę 7C – cel naszej podróży.
Pogoda raczej niepewna, góry za mgłą, w nocy padało. Mijam Cartisuarę/ miejsce rezerwowanego noclegu/, która po pobycie w Rimetei nie robi na nas wrażenia i dojeżdżamy do podnóża Gór Forgarskich. Godzina 12,40. Krótki postój w towarzystwie rumuńskiej rodziny, która wzbudziła u nas zaufanie. Próba krótkiej pogawędki i wspólnie wyruszamy w góry. Nie jest lekko. Serpentyny takie, że niekiedy wydaje się, „że tył samochodu wyprzedzi jego przód”. Prędkość 10-30 km i tak przez prawie 1, 5 godziny wśród mgły ciągle do góry. Używane biegi to 1 i 2, bardzo rzadko trójka. Konieczne krótkie odpoczynki. Samochód dzielnie sobie radzi, pasażerowie samochodu, czyli Ola i pies również. Temperatura na zewnątrz spada z 25 do około 10 stopni Celsjusza na górze.
Widoczność 10-25 metrów. Na krótkim postoju spotykamy rodzinę z Wadowic, która przejazdem do Bułgarii postanowiła przejechać tą trasą i przeżyć to samo, co my. Po drodze kilka przejaśnień, co uzmysławia nam częściowo trudność tej trasy i kunszt inżynierski przy jej budowie. Mijamy półtunele zabezpieczjące przed lawinami skalnymi, mury oporowe, nasypy i estakady.
Wielki szacunek dla budowniczych , bez względu na to, co nimi kierowało przy budowie tej drogi.
Wreszcie na górze, 2042 m n.p.m. parking płatny 5 lei. Samochodów, może ze 30, kramów z pamiątkami wzdłuż drogi i na parkingu, bardzo dużo. Powyżej budynek schroniska
Zza mgły, co chwila wynurzają się pobliskie mające 2500 m wysokości szczyty. Cudowne widoki, niesamowite wrażenia. Paręnaście metrów poniżej górskie jezioro Balea Cascada, a obok niego drugie schronisko- woda w nim o temperaturze Bałtyku. Pies może do woli pospacerować i napić się wody z jeziora. Turystów dużo.
Dajemy się namówić sprzedawcy w gastronomicznym kramie na Kurtoskalacs – słodkie ciasto pieczone na drewnianym wałku obsypane mielonymi orzechami za 10 lei. Bardzo smaczne i pożywne – obiadu z wrażeń nie jemy.
Krótka narada i rezygnujemy z powrotu i noclegu w Cartisuarze.
Po zrobieniu kilkunastu zdjęć, postanawiamy ruszać tunelem na drugą stronę gór. Czeluści tunelu liczą ponad 880 m, ciągle w dół. Po wyjeździe z tunelu inny świat. Brak mgły i wspaniałe widoki. Poniżej wijącej się serpentynami drogi, pasące się 2 dzikie konie /po śladach na drodze widać,że żyje ich tu znacznie wiecej/. Na wysokości prawie 2000 m bezdomny duży pies. Przyjazny, kulejący, merdający ogonem. Podbiega, więc dokarmiamy go znaczną ilością zakupionej w Polsce karmy.
Początkowo nieufny wobec nowego pożywienia, szybko się z nim oswaja. Zostawiamy zapas na 2 dni. Woda, w obok przepływającym strumyku.
Przed nami około 120 km w dół.
Do granicy lasu, paręnaście kilometrów serpentynami w dół. Po nasyceniu oczu niesamowitymi widokami i zrobieniu następnej partii przepięknych zdjęć, ruszamy serpentynami w dół.
Hamuję silnikiem na 3 biegu, czasami redukuję do dwójki. Widoki jak w szczytowych partiach Alp.
Cisza, głusza i tak serpentynami 30 km w dół, gdzie zaczynają się pojawiać pierwsze górskie zabudowania.
Niezapomniane widoki, dzikość przyrody i mijanego krajobrazu, niesamowite wrażenia.
Co chwilę zatrzymuję się i dokumentuję aparatem foto mijane widoki. Dojeżdżamy do zapory i elektrowni wodnej na rzece Ardesz. Dokarmiamy dzikie psy resztką karmy i podziwiamy wspaniałe widoki z korony zapory – następna porcja zdjęć.
Godzina 17-ta. Z wielkim żalem rezygnujemy z dojazdu do Poenari i zwiedzania warowni Wlado Palownika /około 7 km w dół w kierunku Curtea de Arges, należy skręcić do Arfeu/.
Udajemy się pięknymi serpentynami w dół do Curtea de Arges. Około 18.30 Jesteśmy w Curtea de Agres. Miasteczko będące bazą wypadową i końcem atrakcji na Trasie Transforgarskiej 7C nie robi na nas dużego wrażenia. Skręcamy lokalną drogą 73C w kierunku Ramnicu Valcea. Znowu w góry. Poniżej przełęczy spostrzegamy pensjonat. Zamieszkujemy czysty, z pachnącą pościelą bungalow za 60 lei. Czyste sanitariaty wraz z prysznicem i ciepłą wodą 10 m od naszego domku. Na kolację żylasty befsztyk z pieczonymi ziemniakami i sałatką z pomidorów – 50 lei za 2 porcje. Głodnemu wszystko smakuje. Pies po całym dniu w samochodzie /z krótkimi przerwami/ może sobie wreszcie pobiegać.
W sumie wszyscy, po dniu pełnym zapierających dech w piersiach widokach i pełni wspaniałych wrażeń, jesteśmy zmęczeni i zadowoleni.
Rano po śniadaniu z resztek posiadanych zapasów, pożegnaniu miłych właścicieli i nakarmieniu biegających piesków ruszamy, też piękną, ale już nie tak, niezbyt dobrej jakości drogą do Ramnicu Valcea.
Teraz równoległą do 7C drogą krajową nr 7 wracamy do Sibiu.
Piękna trasa biegnąca wąwozem pomiędzy górami obok przepływającej rzeki. Zatrzymujemy się w Calimanesti, uzdrowisku bogatym w źródła wody mineralnej, wciśniętym między góry, środkiem, którego biegnie ruchliwa droga. Wzdłuż drogi liczne stragany oferujące pamiątki i miejscowe przysmaki. Krótki pobyt, drobne zakupy w tym Kurtoskalacs, który tak smakował nam na parkingu Balea Cascada i dalej piękną trasą wśród gór do Sibiu. Krótki pobyt na stacji benzynowej, gdzie poprzednio tankowaliśmy i skąd kierowaliśmy się na Trasę Transforgarską na ponowne uzupełnienie benzyny i dalej w kierunku, autostrady A1, którą jedziemy do Deva. Autostrada wygodna, bez ekranów. Parking na autostradzie z czystym WC, umywalkami i ciepłą wodą – krótki postój i posiłek.
Deva – miasto, w którym uczyła się Nadia Comaneci /popiersie w ciągu rzeźb sławnych Rumunów obok stacji kolejki szynowej do górującej nad miastem średniowiecznej twierdzy/.
Bilet 10 lei i w górę do twierdzy. Podziwiamy piękną panoramę Deva i majaczący w oddali widok Karpat i Gór Forgarskich. Ruszamy w kierunku Oradei drogą krajową 76/E79/. Droga w remoncie na całej długości – ruch wahadłowy i ciągłe postoje. Droga górzysta, piękne widoki, fatalna droga.
Przejazd do Beius 120 km w 4,5 godziny – koszmar. Kolacja /50 lei / i nocleg w Pensjonacie Viktoria /80 lei/. Pokój z łazienką, czysty i wygodny, miła i życzliwa obsługa. Pies z nami w pokoju.
Miasto z ładnym parkiem, czyste z licznymi sklepami. Rano śniadanie i wracamy się w kierunku Deva do wsi Sidrigiu, gdzie za stacją benzynową skręcamy w lewo w kierunku /drogowskaz Pestera Ursilor/ wioski Chiscau, na której końcu znajduje się Jaskinia Niedźwiedzia / Pestera Ursilor/- z Beius około 20 km.
Na końcu wioski parking/ 3 leje/ i do góry wzdłuż kramów z pamiątkami w kierunku jaskini.
Kasa /20 lei bilet wstępu, 15 lei możliwość fotografowania/, wygodna poczekalnia z tarasem i barem z napojami i po 20 minutach wejście z grupą Rumunów i przewodnikiem do jaskini.
Jaskinia, temperatura 10 stopni Celsjusza, trasa oświetlona, przejście po zbudowanych podestach no i te niesamowite widoki.
Jaskinia, liczy około 1500 m długości, w tym prawie 800 m/górny poziom/ udostępnione do zwiedzania – trasa profesjonalnie przygotowana.
Wspaniałe, niezliczone wapienne stalaktyty i stalagmity. Przepiękne widoki, no i te niezliczone ilości kości niedźwiedzi, w tym zachowany w górnej grocie, nienaruszony szkielet potężnego niedźwiedzia.
Niezapomniane wrażenia, najpiękniejsza jaskinia, jaką widziałem, uznawana za najładniejszą w Rumunii.
Ponad 1,5 godziny zwiedzania/ wspaniałe zdjęcia/, a mimo to czuje się niedosyt – koniecznie należy to zobaczyć.
Krótkie zwiedzanie kramów wzdłuż trasy powrotu, zakup domowej palinki i miejscowego wypieku/placek z bryndzą i placek z powidłami – polecamy/, spacer z psem i ruszamy do Oradei dalej drogą nr 76/E79/.
Trasa malownicza, niemniej w remoncie.
Na opłotkach Oradei stacja benzynowa /tankowanie za 100 lei/ i Kaufland. Ostatnie zakupy artykułow spożywczych za pozostałe leje – drożej niż w małych sklepach.
Przejazd przez Oradeę/ładne, nowoczesne miasto, dobrze oznakowane/ i granica.
Kontrola dokumentów przez pograniczników; Węgra i Rumuna. Witajcie ponownie Węgry.
Kierujemy się do Hajduszoboszlo, aby zwiedzić to miasto i znaleźć nocleg/z psem/.
W hotelu, 40 euro za pokój, w pensjonacie, zresztą bardzo wygodnym, 20 euro. Wybór oczywisty.
Kolacja – kuchnia do dyspozycji, prysznic, spacer z psem i wypoczynek. Rano krótkie zwiedzanie term w Hajduszoboszlo – dużo taniej niż w Polsce.
Wymiana pieniędzy w banku – troszkę korzystniej niż zakup forintów w kantorze w Polsce, drobne zakupy w Tesco – znów drożej niż małych sklepach i wyjazd do kraju.
Drogą E573 do autostrady M35 i dalejM3 i M30 do Miszkolca. Drogą E71/E79 do granicy. Na granicy w barze zupa gulaszowa za 800 forintów/smaczna / i niezauważenie przekraczamy granicę w tym samym miejscu, co poprzednio, ale bez żadnych atrakcji.
Drogą szybkiego ruchu nr 68/E71/E79/ do Koszyc i dalej autostradą do Presov. Musimy dotankować za 10 euro /6, 5 litra/ i jedziemy do Bardejowa, a stąd drogą na starą granicę do Muszynki. Przejście graniczne bez pograniczników.
Jest godzina 18.30. Jesteśmy/po 7 dniach/ znowu w Polsce.
W portfelu zostało 100 euro.
Wracamy do domu mając w pamięci, cudowne górskie widoki, wspaniałe przeżycia i niezwykłe wrażenia. Było warto.
Wrzesień 2014 r.